Jesienna chandra i przestój twórczy.

 Cóż powiedzieć. Depresja dopadła mnie ze zdwojoną siłą. Zostałam zmuszona, by zabić w sobie jedną z najbardziej dominujących cech mojego charakteru: niecierpliwość.

Niecierpliwość to coś, co w dużej mierze determinuje moje decyzje i wybory.

Tak też było w przypadku mojej pierwszej książki. Wysłałam ją, jak tylko uznałam, że jest gotowa. Na hurra, od razu do 9 wydawnictw. I teraz siedzę jak na szpilkach, zdołowana, że jednak początek nie był dość dobry, by czytelnik doszedł do całej wielkiej intrygi. A może jednak był? Zdania moich beta-readerów są podzielone i to wystarczy, by dzielić włos na czworo, roztrząsać, analizować i wracać i wracać bez ustanku.

Ten brak odzewu zabija moją motywację, cały mój optymizm i chęć pisania w ogóle. Nawet na bloga nie miałam chęci zaglądać. Do tego pandemia… Niektórzy bojkotują, niektórzy nie wierzą, ale ja wierzę i niestety moi najbliżsi i najukochańsi należą do grupy ryzyka, dlatego z mamą i siostrą nie spotykam się już od sierpnia. Jasne, są telefony, ale to nie to samo… Co innego wypić razem kawę, pożartować i porozmawiać wśród zgiełku bawiącego się razem kuzynostwa. Cenne chwile, które na tak długo utraciłam.

Postanowiłam oddać się na razie lekturom, ale wybrałam nad wyraz niefortunnie. Książki Emila Ciorana, choć dla mnie niezmiernie ciekawe i w wielu kwestiach zdanie mam podobne do autora, trzymają mnie jak kotwica na dnie mojego przygnębienia.

Z fantastyką też nie trafiłam. Za mną „Nibynoc” (napiszę o tej książce osobną notkę), „Kolor magii” i rozpoczęty nieszczęsny pierwszy tom „Szklanego tronu”, ale wymiękłam po kilku stronach.

Macie jakieś triki, by oszukać własne smutki? Jak zmotywować się do pisania książki, którą tak długo pielęgnowało się w głowie?

Komentarze

Popularne posty