A Ty? Ile dziś napisałaś?

 

 

Dzisiejszy wpis o pisaniu, jak zwykle. Czy istnieją jakieś optymalnie ilości znaków/objętości tekstu do napisania na dzień? Jak miarodajnie sprawdzić czy pisanie idzie nam w takim tempie, jak byśmy tego chciały?

No właśnie – jakim tempie?  

Czy piszemy zawodowo i goni nas deadline? Czy piszemy dla siebie?

Ostatnio wpadł mi w ręce artykuł o pisaniu minimum 400 słów dziennie. Ale czy to jest ta złota metoda gwarantująca sukces? Czy naprawdę za wszelką cenę trzeba pisać codziennie, nawet jeśli nie mamy akurat ochoty?

Jakiś czas temu czytałam książkę „FAKAP. Czyli moja przygoda z korpoświatem”.


Był tam między innymi rozdział o tym, że najchętniej klikane są te artykuły, w których są jakieś liczby właśnie.

  • ·         10 sposobów na ciekawą książkę!
  • ·         7 trików, które zapewnią Ci pisarski sukces!
  • ·         15 prostych sposobów, żeby Twoja książka została bestsellerem!

A nie wystarczy po prostu:

  • ·         Praktyczne porady jak napisać ciekawą książkę.

Lub:

  • ·         Przydatne wskazówki dla początkujących pisarzy.

 Od razu przyszedł mi też na myśl fragment „Małego księcia”.

„Dorośli kochają liczby. Jeśli opowiadacie im o swoim nowym przyjacielu, nigdy nie są ciekawi spraw zasadniczych. Nie pytają nigdy: ''Jak brzmi jego głos?'' , ''W co najbardziej lubi się bawić?'', ''Czy zbiera motyle?''. Pytają was : ''Ile ma lat?'', ''Ilu ma braci?'', ''Ile waży?'', ''Ile zarabia jego ojciec?''. Dopiero wtedy uważają, że go poznali.”

 Więc, czy naprawdę potrzebujemy tych 400 znaków dziennie? Bo jak nie, to co? Książka nie powstanie?

O ile jestem w stanie zrozumieć pewien przymus, przy pisaniu artykułów do gazet, lub wywiązywaniu się z umów, to zupełnie niepojęte jest dla mnie narzucanie sobie dziennego minimum przy pisaniu własnej książki.

Są ludzie, dla których to po prostu nie działa! I ja do nich należę. Pisanie mojej książki zajęło mi masę czasu, ale co zaobserwowałam?

Były dni, kiedy pisało mi się wspaniale! Miałam głowę pełną pomysłów i łatwość pisania treści i dialogów. Szło mi tak dobrze, że pod koniec dnia mogłam się pochwalić 5-8 stronami.

Były też dni, kiedy w ogóle nie miałam ochoty pisać. „Dlaczego?” pytałam. „Wczoraj był taki dobry dzień! Dlaczego dziś nie mogę tego powtórzyć? Powinnam coś napisać! Za chwilę przecież mam dojść do tego emocjonującego momentu!”. Ale prawda była taka, że nie miałam ochoty. Siadałam do klawiatury pełna niechęci i poczucia winy, bo przecież 400 słów… I wiecie? Nie było warto!

Różnicę w obu tekstach były widoczne gołym okiem! Tekst pisany pod przymusem, był nieporównywalnie gorszej jakości. Wymagał całkowitego przepisania od nowa. Poza tym… Jeszcze jedna istotna kwestia rzuciła mi się w oczy.

Ja nie cierpię być do czegoś zmuszana. Już po kilku dniach takiej wymuszonej pracy, miałam serdecznie dość mojej książki. Trzepnęłam ją w kąt na długie miesiące, bo PRZESTAŁA MI SPRAWIAĆ FRAJDĘ.

Wydaje mi się, że o ile nie macie, kochane, piszące kobiety, przymusu i wyznaczonego terminu, a piszecie jedynie z miłości do literatury i chęci przelania swojej wyobraźni na papier – nie ulegajcie presji takich artykułów.

Od kiedy ja wzięłam sobie do serca tę prawdę, piszę mi się dużo lepiej :) 


Komentarze

Popularne posty